Iracki kryzys

ISIS [1]890 words

English original here [2]

Dla białych nacjonalistów, roztapiający się lód irackiego państwa potwierdza stare niemieckie przysłowieSchadenfreude ist die schönste Freude (Radość z czyjegoś cierpienia jest najpiękniejszą radością). A to dlatego, że mieliśmy rację praktycznie w każdym calu i mówiliśmy o tym. 

Irak Saddama nie stanowił zagrożenia dla USA. Za rządów Saddama, w Iraku nie było żadnej al-Kaidy. Dziś jej odpryski kontrolują 1/3 kraju. Amerykańska wojna przeciw Irakowi oparta była na kłamstwach ugotowanych i propagowanych przez Żydów oraz ich posłuszne narzędzia. Celem było oszukać Stany Zjednoczone, tak aby wydały ponad 2 biliony dolarów i niezliczone ludzkie istnienia na rzecz zniszczenia kolejnego z wrogów Izraela.

Idea demokratyzacji Iraku była farsą, ponieważ Irakijczycy nie stanowią narodu, a jedynie strukturę pozszywaną z rozmaitych plemion podzielonych religijnie (sunnici, szyici, chrześcijanie) oraz etnicznie (Kurdowie, Arabowie, Turkmeni). Takie społeczeństwo spajać może tylko dyktatura, a w związku z iracką kulturą nepotyzmu i niskiego poziomu zaufania, rządy tego typu nieuchronnie przekształcają się w dominację plemienia i grupy religijnej dyktatora nad resztą kraju. Taka jest prawda o reżimie Saddama Husajna i o „demokratycznym” reżimie szyickiego szowinisty, Nuri al-Malikiego.

Irak to testowy przykład fiaska etnicznej i religijnej różnorodności w jednym państwie. Wszystkie przedsięwzięcia multikulturowe, pacyfistyczne, jedno-światowe, kosmopolityczne i imperialistyczne wiodą ku nienawiści i rozlewowi krwi. Zatem jedyną realistyczną podstawą pokoju i międzyludzkiego braterstwa – do pewnego stopnia są one bowiem nawet możliwe – pozostaje etnonacjonalizm: kreacja homogenicznych społeczeństw dla wszystkich ludów, oddzielonych etnicznymi, kulturowymi oraz religijnymi (jako że islam jest z natury rzeczy religią polityczną) granicami.

Tak więc najlepszym wyjściem dla Iraku jest jego rozpad: Kurdom należy się państwo na północy, zaś ziemie arabskie powinny podzielić się między sunnitów i szyitów (pozostałe grupy etniczne i religijne są zbyt niewielkie, by liczyć na cokolwiek więcej niż tolerancję). Rozbiór ten mógłby przebiec w uporządkowany, pokojowy i ludzki sposób, gdyby światem rządziły etnonacjonalistczne pryncypia. Jednak świat znajduje się w rękach ludzi złych i głupców, tak więc zamiast tego cel ten zostanie osiągnięty za pomocą chaosu, wojny i niewiarygodnych okrucieństw. Tym niemniej do rozpadu dojdzie (ISIS prawdopodobnie ugrzęźnie, a szyicka armia zgromadzi swe siły, kiedy bitwa dotrze do regionów zdominowanych przez szyitów).

Oczywiście idioci w Waszyngtonie tego nie rozumieją. Na przykład Hillary Clinton, która najwyraźniej chce kandydować na prezydenta Iraku, pobożnie wyjaśniała, że Maliki i szyicka większość powinni być bardziej inkluzyjni względem mniejszości. Ponieważ wszyscy biali Amerykanie wiedzą, że gesty nieodwzajemnionej dobrej woli wobec skrzywdzonych mniejszości to klucz do budowy utopii.

ISIS udowadnia jeszcze jedną z tez podnoszonych przez białych nacjonalistów, a mianowicie, że historia jest wciąż pełna niespodzianek. Nawet w najbardziej cynicznych snach bym nie oczekiwał, że obudzę się i zobaczę 1/3 Iraku zagarniętą przez odprysk al-Kaidy – oraz, że każdy przyjaciel Stanów Zjednoczonych w tym regionie skończył z kulką w głowie albo po prostu bez głowy – i to wszystko robota potężnej, dobrze zorganizowanej i znakomicie ufundowanej organizacji, o której ani ja, ani większa część świata, nic nie słyszeliśmy 8 godzin wcześniej.

Teraz oczywiście jesteśmy zalewani informacjami na temat ISIS, w tym rzekomymi odkryciami służb wywiadowczych dotyczącymi źródeł finansowania tej grupy, które, jak nam się wmawia, są w całości rodzime i nie mają nic wspólnego z państwowym sponsoringiem.

Ja tego nie kupuję. ISIS oczywiście cieszy się państwowym wsparciem, prawdopodobnie Arabii Saudyjskiej i Kataru, a także zapewne Stanów Zjednoczonych, albowiem naszą polityką było tłumienie al-Kaidy w Iraku i wspieranie jej w Syrii, w wątpliwym założeniu, że nasza pomoc nie przekroczy przez arbitralną i porowatą granicę między dwoma krajami.

W polityce amerykańskiej aksjomatem jest, że ci, którzy troszczą się o nasze interesy, chociaż trochę, nie myślą dalekosiężnie, a ci, którzy tak myślą, usiłują poświęcać nasze interesy dla Izraela.

Powinno to rzucić nieco światła na zaskakujące głosy przeciwko amerykańskiej interwencji z prawej strony, na przykład Davida Fruma, czy Glenna Becka. Oczywiście najbardziej przeciw interwencji krzyczy Izrael, jako że powstanie ISIS tworzy dla USA pole wspólnego interesu z Iranem, który pozostaje kluczowym sojusznikiem szyickiego rządu irackiego. Izrael, naturalnie, życzy Stanom Zjednoczonym, by te zniszczyły Iran, tak więc ostatnią rzeczą, jakiej pragnie, jest by oba te kraje podjęły się jakiejkolwiek współpracy na terytorium Iraku.

Jednak jeśli USA pozostaną poza Irakiem, Iran niemal na pewno wkroczy do akcji, co może pozwolić Żydom na rozpętanie wojny amerykańsko-irańskiej i zniszczenie Iranu. Saudyjczycy również będą wrzeszczeć, by doszło do interwencji w takim przypadku. W końcu nietrudno jest opychać Amerykanom memy typu „Nie możemy pozwolić, by Iran kontrolował iracką ropę”, dokładnie tak, jak nie mogliśmy zgodzić się na to, by Saddam kontrolował ropę Kuwejtu.

Naturalną skłonnością każdego amerykańskiego białego nacjonalisty jest spoglądanie na obecny kryzys i decydowanie w sprawie kursu działania w oparciu o amerykańskie interesy, jak gdybyśmy byli poważnym krajem. Jak gdyby to był nasz kraj. W którym to przypadku, właściwą polityką byłoby nicnierobienie. Co oczywiście byłoby właściwe także dziesięć lat temu, kiedy daliśmy się wciągnąć w ostatnią wojnę iracką.

Jednak w pewnym momencie musi do nas dotrzeć, że Ameryka nie jest już poważnym krajem. Nie jest to z pewnością nasz kraj. Ona jest tylko narzędziem międzynarodowego Żydostwa i międzynarodowego kapitału – owego potwora, który przynosi cierpienie naszemu narodowi i reszcie planety. Zatem żadna polityka, która jest dobra dla Ameryki, nie jest dobra dla białej rasy i w gruncie rzeczy całego świata. Z całą pewnością mamy do czynienia z przypadkiem, w którym można rzec: „im gorzej, tym lepiej”. Trzecia Wojna Iracka może wymazać ten kraj z mapy świata. A jeśli Ameryka podąży za przykładem, biali Amerykanie powinni być ostatnimi, którzy próbowaliby ją ocalić.

Source: http://www.nacjonalista.pl/2014/07/02/greg-johnson-iracki-kryzys/ [3]